środa, 12 maja 2010

17.11.2009 - Marilyn Manson, Warszawa (PL)



Line-up: Marilyn Manson / Twiggy Ramirez / Ginger Fish / Chris Vrenna / Andy Gerold
Data: 17 listopad 2009r.
Miejsce: Warszawa, Polska – Klub Stodoła
Bilety: 176zł
Support: Esoterica
Liczba widzów: ok. 2000
Czas trwania: 70 minut +


Setlista:

1. CRUCI-FICTION IN SPACE
2. DISPOSABLE TNS
3. PRETTY SWASTIKA
4. HATE ANTHEM
5. 4 RUSTED HORSES
6. DEVOUR
7. DRIED UP, TIED
8. COMA WHITE/BLACK
9. WE'RE FROM AMERICA
10. DOPE SHOW
11. ROCK IS DEAD
12. SWEET / R&R NGGR
---------------------------------------------
13. VAMPIRE
14. BEAUTIFUL PEOPLE


Rok 2009 przynosił fanom niepokojące informacje. Zewsząd zalewały nas informacje o tym, że zespół gra słabe koncerty bez pasji i polotu, a jego lider jest w fatalnej formie, za równo wokalnie jak i kondycyjnie. Czy to prawda? Ciężko jednoznacznie powiedzieć, ale jedno jest pewne. Wtorkowy koncert Marilyn Manson w warszawskiej Stodole niczego takiego nie potwierdza. Zespół dał porządne, porywające rockowe show i nawiązał doskonały kontakt z audytorium.
Gdy tylko opadła kurtyna i wybrzmiały pierwsze dźwięki „Cruci-fiction in Space” wszyscy porwaliśmy się do zabawy. Początkowo na spowitej mrokiem i gęstym dymem scenie nie było widać nic. Dopiero później wyłoniły się zarysy postaci, a czerwone lasery przymocowane do palców wokalisty przeszyły ciemność. Wtedy to Marilyn Manson rozpoczął metalicznym, zimnym głosem swoje show: „This is evolution, the monkey, the man and then the gun”. Już wtedy rozwiały się pierwsze wątpliwości. „Słaba forma wokalna? Nie tym razem! On brzmi niesamowicie!” - pomyślałem. Dalej miało być już tylko lepiej.
Zaraz po monumentalnym wstępie zaserwowali stały punkt programu, czyli „Disposable Teens”. Po nim zaś miało miejsce jedno z najważniejszych wydarzeń tego koncertu. Manson powiedział „Czas na kawałek z nowego albumu”. Wiedzieliśmy już, że mowa o „Pretty As a Swastika”. Razem z kilkudziesięcioma fanami rozpocząłem planowaną od jakiegoś czasu akcję fanklubu. Polegała ona na wzniesieniu w górę kartek z symbolem swastyki stworzonej poprzez skrzyżowanie dwóch znaków dolara. Jak można było przeczytać w objaśnieniach na karteczkach - „Symbol oznacza faszyzm pieniądza wobec sztuki i jest wymyśloną przez Mansona metaforą kastracji artysty, której dopuszczają się korporacje” –. Efekt musiał być powalający, a reakcja była natychmiastowa. „Patrz! Patrz na to! Twiggy zobacz co robią” – zareagował mówiąc do przyjaciela dzierżącego gitarę. Miło było widzieć uśmiech na jego twarzy i poczuć tę nić porozumienia z artystą. Wiedział, czego chcieliśmy i wiedział, że doskonale go rozumiemy i popieramy. Dla takich ludzi chce się grać, co? Oszołomiony wykonał zdjęcie publice i ściągnął technicznego, który miał nas nagrywać. „No to jedziemy” i rozwinęły się zasłony ze znakiem dolara, uderzyła w nas ściana dźwięku, a wszyscy szaleliśmy wymachując kartkami i wykrzykując słowa piosenki.
Wkrótce po „Ładnej jak swastyka” przyszedł czas na hymn nienawiści. Wykonując ten utwór w USA Marilyn Manson ma w zwyczaju owijać się amerykańską flagą by w kluczowym momencie tej piosenki użyć jej w charakterze papieru toaletowego. Nam jednak postanowił oddać swoisty hołd wychodząc na scenę okryty flagą Polski oczywiście bez najmniejszego zamiaru jej profanacji. Tak, więc ku naszej uciesze stanął przed nami owinięty rodzimą flagą. Wkrótce począł salutować wykrzykując przy tym wraz ze wszystkimi „We hate love! We love hate!”. Chwilę potem z ogromnym impetem wystartował wywrzeszczany tłumnie „Irresponsible Hate Anthem”.
Następnie Manson na rozgrzany do czerwoności, skandujący tłum postanowił wylać trochę zimnej wody w postaci spokojnej ballady „Four Rusted Horses”. Nie mógł jednak z ostudzaniem atmosfery przesadzać, więc podczas słów “ Must’ve missed the sign that said it was a fire sale” wzniósł do góry biblię, po czym ta stanęła w płomieniach.
Zaraz potem czekało nas „Devour”, na którym lider pojawił się w białej bluzie i świecących goglach. Podczas kolejnego „Dried Up, Tied and Dead to the World” Manson grał nawet na gitarze. Wkrótce pojawiły się też takie utwory jak „Coma White/Black” czy „We’re from America”.
Stodoła drżała w posadach od dźwięków jakie generował zespół jak i od wrzasków zgromadzonej publiki. Atmosfera była tak gorąca, że Manson musiał skorzystać z maski tlenowej. Przed kolejnym kawałkiem scena zamieniła się w studio. Wjechał filmowy reflektor, frontman umalował usta, padł filmowy klaps z napisem „Warsaw” i rozpoczęło się „The Dope Show”. Brian podczas tego kawałka ‘tańczył’ czy też zabawnie udawał kopulacje z podłogą. Zmieniał też słowa między innymi na „The drugs they say are made in fucking Poland”, co bardzo podgrzewało atmosferę. W końcu postanowił zabrać telefon jednemu z nagrywających go fanów i zaczął nagrywać samego siebie. Wiadomo, że właściciel odzyskał swój telefon – za pewne jest teraz w posiadaniu niecodziennej pamiątki.
Następnie przyszedł czas na jeden z najbardziej rozczulających momentów koncertu. Manson wyciągnął przed tłum wieloletniego przyjaciela Twiggy Ramireza mówiąc, że go kocha i nazywając „specjalnym przyjacielem, takim, który pozwala dotykać się po jajkach” uprzedzając przy tym, że nie są homoseksualistami. Swoje miłosne wyznania zakończył obwieszczając zgromadzonym, że „Rock nie jest kurwa martwy!”. Jasne było, że czas na „Rock is Dead”.
Zaraz potem poleciał nieśmiertelny już cover Eurythmics „Sweet Dreams”, a po nim cover Patti Smith „Rock ‘n’ roll Nigger”. Ten drugi został przerwany, a Manson poprosił abyśmy pokazali środkowy palec zgromadzonej na balkonach widowni. Była to niesamowita forma wymiany uprzejmości. Chwilę potem nastąpił KONIEC! Zespół opuścił scenę.
Niedługo później rozwiany został mit mówiący, że Manson nie gra nic ponad to co przewidział, a niekiedy i tyle nie odbębni. Wywoływani przez widownię wyszli na scenę, a mistrz dzierżył w ręce mikrofon w kształcie noża. Mogło to być zaskoczeniem biorąc pod uwagę pomijanie go od dłuższego czasu na koncertach i niechęć Twiggy Ramireza do grania utworów nagranych po jego odejściu, ale poleciał „If I Was Your Vampire”. Nie był to jednak koniec gdyż postanowili nagrodzić nas jeszcze jednym bisem. Był to popisowy „The Beautiful People” zwieńczony deszczem białych serpentyn, który definitywnie zakończył spektakl.
Końcowy morał z tej historii odpowiadający na zarzuty kwestionujące zachowanie i formę zespołu jest prosty. Chciałoby się rzec „Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie”. Polscy fani począwszy od „Akcji $$” poprzez odśpiewywanie wszystkich tekstów wraz z zespołem przypomnieli, że udany koncert nie zależy wyłącznie od jednej ze stron. Nakręciliśmy ich i zmobilizowaliśmy do włożenia w ten koncert całego serca, a dzięki temu otrzymaliśmy wspaniałe show. Nie dziwne, więc, że Marilyn Manson nie szczędził nam tego wieczora komplementów. „Ludzie pytali, po co jadę do Warszawy? Właśnie po to!” – wykrzyczał po pierwszym większym aplauzie czy też - „Warszawska publiczność jest najlepsza na świecie. Nie mówię tego tak sobie. Mówię poważnie. Warszawa jest najlepsza na świecie”. Na tym nie koniec. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy „lepsi niż seks analny”, a także, że „Polska to jeden z krajów, który wie, na czym polega rock&roll” i jest to „Najlepszy przystanek dotychczasowej trasy”. Przypomnieliśmy mu też „jak zajebisty jest rock&roll”. To chyba w zupełności wystarczy! Dla fanów jednak na samym koncercie się nie skończyło, wielu udało się na organizowane w „NO MERCY” after party, a także na pomniejsze domowe imprezki. Kilka fanek otrzymało również zaproszenia na spotkanie z zespołem.

*Zdjęcia: Path Ginger